11 kwietnia, 2016
Niespełna trzy miesiące temu wraz z żeglarzami z województwa kujawsko-pomorskiego, razem z Adamem Zielinskim wzięliśmy udział w tygodniowym rejsie po Morzu Śródziemnym, a dokładniej po północnej jego części zwanej morzem Liguryjskim. Siedem dni spędzone na pokładzie STS Pogoria odbyliśmy pod dowództwem kapitana Macieja Leśnego oraz protektoratem Prezes Kujawsko-Pomorskiego Okręgowego Związku Żeglarskiego pani Katarzyny Domańskiej, biorącej w rejsie udział w charakterze oficera.
Rejs rozpoczął się drugiego kwietnia w porcie w Genui, gdzie musieliśmy dojechać autobusem. Pierwszy dzień był dla nas niezwykle ekscytujący i jednocześnie wymagający. Od samego rana wraz z resztą załogi, złożonej z wodniaków z całej Polski (a nawet dwójki Włochów!), rozpoczęliśmy naukę obsługi całego żaglowca. Pogoria jako trójmasztowa barkentyna na pierwszym maszcie nosi ożaglowanie rejowe, na drugim gaflowe, a na trzecim bermudzkie. Każdy z członków załogi musiał się nauczyć obsługiwać wszystkie żagle obecne na żaglowcu, od kliwrów, po przez rejowe aż do potężnego grota. Podzieleni na wachty, pod opieką oficerów tego dnia pierwszy raz weszliśmy też na reje. Ciężko mi opisać wrażenia z pobytu na wantach i późniejszej pracy na samych rejach. Było to niesamowite przeżycie, szczególnie podczas rozwijania żagli na pełnym morzu.
Cała załoga szybko przyswoiła sobie podstawy obsługi żaglowca, to też pod wieczór wypłynęliśmy z Genui w kierunku naszego pierwszego portu Portoferraio, na włoskiej wyspie Elbie znanej głównie z przymusowego pobytu na niej cesarza Francuzów Napoleona. W drodze na Elbę załoga musiała przyzwyczaić się do rytmu pracy na statku i obowiązków przypadających na każdą z czterech wacht. Co cztery godziny następowała zmiana wachty nawigacyjnej, odpowiedzialnej za prowadzenie żaglowca i cogodzinne wpisy do dziennika pokładowego. W tym samym czasie inna wachta miała przydział w kambuzie. Pod czujnym okiem kuka przygotowywali oni posiłki oraz zmywali naczynia i dbali o porządek pod pokładem. Trzecia wachta z kolei zakres swoich obowiązków poznała dopiero w Portoferraio, kiedy to od bosmana otrzymała zestaw szczotek i zadanie wyczyszczenia burt statku. W tym samym czasie wachta czwarta odpoczywała, przygotowując się do zmienienia wachty nawigacyjnej.
Wachta nawigacyjna zmieniała się co cztery godziny nawet w nocy (z kolejki wypadała jedynie wachta kambuzowa). Prowadzenie żaglowca w nocy wiązało się z niezwykłymi emocjami ale także niezwykle ważnym obowiązkiem. Poza trzymaniem odpowiedniego kursu wachta musiała zadbać o bezpieczeństwo Pogorii. Trzy osoby pełniące funkcje “oczu” po obu burtach i na rufie wypatrywały zbliżających się w naszą stronę innych statków. Bardzo ważna była wtedy wiedza na temat oświetlenia jakim posługują się wszystkie jednostki pływające w nocy. Na całe szczęście każda wachta miała swojego oficera, który wiedzą i doświadczeniem, a czasem i bezpośrednio wspierał swoich podwładnych.
Samo Portoferraio to urzekające miasteczko. Wąskie uliczki i charakterystyczna architektura nadają mu typowo włoski klimat. Cała załoga wybrała się tego dnia na prawdziwą włoską pizzę.
Następnym przystankiem na naszej drodze było francuskie miasto Nicea. Nieporównywalnie większe od Portoferraio. W drodze do Francji miałem okazję pomagać przy stawianiu żagli rejowych. Praca na wysokości kilkudziesięciu metrów nad pokładem, kiedy statek rusza się we wszystkich trzech możliwych płaszczyznach, było niezapomnianym przeżyciem.
Pogoda sprzyjała nam aż do Nicei. Francuskie miasto sprawiało wrażenie ula. Było niezwykle ruchliwe i zadawało się, że panuje w nim jakiś rodzaj kontrolowanego chaosu. Masy ludzi przemieszczających się po ulicach, pieszo czy też samochodami, potrafiły przytłoczyć pochodzącego z niewielkiej miejscowości człowieka.
Z Nicei wyruszyliśmy w drogę powrotną do Genui, uprzednio odwiedzając Monte Carlo. Miasto pełne przepychu i luksusu, przepełnione kasynami i niesamowitymi willami. Gdy wypływaliśmy z portu mogliśmy podziwiać wybrzeże oświetlone dziesiątkami tysięcy świateł. Widok był niesamowity, zapierał dech w piersiach i nie pozwalał oderwać wzroku.
Rejs szczęśliwie zakończył się dziewiątego kwietnia w porcie w Genui. Ostatnia noc upłynęła nam na śpiewaniu szant, wymienianiu się numerami telefonów i ogólnej radości z przeżytej przygody. Niesamowitą atmosferę panującą na Pogorii oraz wspaniałą załogę, na czele z niezwykłymi oficerami, pamiętać będę do końca życia. Wszystkim głodnym morskich wrażeń polecam rejsy Pogorią.
Bo przecież, jak napisał Mark Twain:
“Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj. Śnij. Odkrywaj”
autor – Filip Kawczyński