ARCHIWUM SEZONU 2020
Trochę nas zlało!
- Szczegóły
Analizując mapy synoptyczne można było się spodziewać, że tegoroczny rejs wrześniowy zaplanowany na 25-27 września pogodowo da nam trochę popalić. Z uwagą obserwowaliśmy wszystkie oblicza przechodzącego frontu – obniżanie się pułapu chmur, zmiany ciśnienia i temperatury, występujące zjawiska pogodowe w postaci nagłych intensywnych opadów, przechodzącej burzy. Huśtawka pogodowa to nieodłączny element żeglowania, tak więc po ształowaniu prowiantu i wypiciu ciepłej herbaty na pokładzie Mare Polonorum wskoczyliśmy w sztormiaki i dopłynęliśmy zgodnie z decyzją naszych skipperów do Popowa. Każdy rejs ma swoje niespodzianki – tym razem udało się zagospodarować zadaszony taras, załatwić przedłużacz, czajnik elektryczny i zorganizować wspólną kolację z szantowiskiem. Poranne śniadanie zjedliśmy wspólnie, a po sklarowaniu terenu zabawy pożeglowaliśmy na spacer na Potrzymiech. Bardzo inspirujące były pytania naszych członków – wychowanków Ośrodka Wspierania Dziecka i Rodziny z Inowrocławia – „dlaczego tak daleko idziemy bez celu?”. My cele takich wędrówek znamy - żeby obiad dobrze smakował to… Na obiad pożeglowaliśmy do znanego nam sklepu – menu zawierało frytki lub zapiekankę z obowiązkową herbatą z cytryną. Fordewindowy powrót w pięknej żeglarskiej scenerii dostarczył nam fajnych wrażeń, a na pomoście przywitała nas Kawa – pies - członek naszego klubu. Nie wiedzieć czemu po powrocie do domów pchało nas na wspólne spotkanie na pokładzie Mare Polonorum dnia kolejnego.
Foto...[TUTAJ]
Z pokładu - skiperzy Mare Polonorum
Marszpikiel, szplajs i dłonie w jodynie
- Szczegóły
Zupełnie niespodziewanie żeglarska ruta zawiodła nas nad jezioro Charzykowskie. Pierwsze nasze skojarzenia to Chojnicki Klub Żeglarski, który założony w 1922 roku przez Ottona Weilanda jest najstarszym klubem żeglarskim w kraju oraz kolebką polskiego żeglarstwa.
Zaplanowaliśmy popływać sobie na ciekawej konstrukcji Delphia 24 One Design. Los figle płata i udało nam się wyczarterować inną znaną nam wszystkim konstrukcje – pamiętacie rejsy na Orionach? Wpisaliśmy się w CHKŻecie do książki pływań, wyczarterowaliśmy Oriona sy „Mors” pobraliśmy dwa pagaje, pachnące przygodą kamizelki ratunkowe i odbiliśmy w kierunku Małych Swornych…. Piękna żeglarska pogoda, dobry obiadek, niespodziewane spotkanie z przyjaciółmi Mare Polonorum – okazało się, że to jeszcze nie komplet wrażeń.
Żeglarze z kruszwickiej harcerskiej drużyny wodnej imienia Władysława Wagnera, Retmaniacy i skiperzy z Towarzystwa Żeglarskiego Mare Polonorum nie potrafią ominąć keji Harcerskiego Ośrodka Wodnego w Funce. Serce zabiło mocniej, gdy zgłosiliśmy dobicie do keji bosmanowi „Mariankowi” – tak, tak nie komu innemu. Uścisk dłoni – skąd jesteście? – Kruszwica od Wojciecha – to znany nam ton rozmowy. Chcecie zobaczyć bosmankę? „Marianek” zaproponował, mam też stare dzienniki z ocenami kursantów od lat 80-tych…
Otworzyły się pokłady pamięci – krąg żeglarski, chrzest z koktajlem z pokrzyw, apel prowadzony przez KWŻ, zapach hangaru, sprawdzian pływacki na rozpoczęcie obozu, suszarnia, całodobowe wachty, zaprawa poranna, do obiadu ćwiczenia na wodzie, po obiedzie ćwiczenia na wodzie, po kolacji praca na mapie w sali nawigacyjnej, w czasie wolnym roboty bosmańskie, dla nie umiejących – w opinii bosmana – wybijać szklanek – intensywny i przyśpieszony kurs wybijania drągiem w beczce. Tak toczyło się życie podczas kursu na żeglarza. Potem było „znacznie łatwiej” na sternika – wszystko, co DZ na wodzie potrafi, manewry bez steru, piękny klar na zakończenie zajęć. No, a teraz „wisienka na torcie” – egzamin w bosmance ze szplajsów na linie stalowej. I co zdałeś ? – patrz na moje łapy całe w jodynie – to symbol zdanego egzaminu.
Od keji odeszliśmy wystawiając foka na wiatr – bosman patrzył. Foto...[TUTAJ]
Tym razem we wrześniu
- Szczegóły
…To czego nie udało się w maju, udało się we wrześniu…
Jeszcze kilka miesięcy temu, kiedy musieliśmy się wszyscy zmierzyć z bardzo trudną sytuacją epidemiologiczną, nikt nie wierzył, że kolejny wspólny wyjazd „na Mazury” dojdzie do skutku. Jednak jak się czegoś bardzo chce, to nie ma rzeczy niemożliwych.
Kolejna edycja Mazur za nami. W tym roku nie udało się co prawda spotkać w tym samym szerokim gronie co zawsze, ale znalazło się „siedmiu samurajów”, którzy z zachowaniem pełnej odpowiedzialności oraz dyscypliny „COVIDOWEJ” zrealizowali swój plan w 100%. Był to jednak wyjazd inny niż wszystkie, nie tylko ze względu na fakt, że finalnie popłynęliśmy jedną „łódką”, ale również ze względu na sytuację i porę roku.
Inaczej niż zawsze, nie koniecznie z własnej woli… Wirus z pewnością nie tylko nam pokrzyżował plany. Wiele załóg odwołało lub przełożyło swoje rejsy jednak finalnie ku naszemu zaskoczeniu trafiliśmy na spory „ruch” zarówno na jeziorach jak i w marinach.
Inny niż zawsze, nie koniecznie gorszy… Wrześniowa pogoda zaskoczyła nas bardzo pozytywnie, wraz z dużą ilością słońca, Matka Natura obdarowała nas pięknym wiatrem w granicach 4 do 6 w skali Beauforta. Nie obyło się bez „refów” oraz pięknych przechodzących frontów pogodowych od flauty i słońca po wichurę i silny deszcz. Żeglarsko bardzo doceniliśmy ten czas, ponieważ każdego dnia atrakcji było co niemiara.
Krótko o trasie rejsu. Ruszyliśmy jak zawsze z Mariny Bełbot na łodzi Bingo 930. Pierwszego dnia dopłynęliśmy do przystani „Zielony Gaj” na Kanale Grunwaldzkim. Drugi dzień to przelot do Rynu. W piątek droga powrotna, a dzień zakończył się w EKO MARINIE Giżycko. W sobotę rano dotarliśmy do „Bełbota” oraz do Hotelu Tajty, gdzie wspólnym śniadaniem zakończyliśmy swój rejs…
Foto...[TUTAJ]
MP crew
Pogorią po Bałtyku...
- Szczegóły
Relacja z rejsu młodzieży z Domów Dziecka Pogorią po Bałtyku.
Nasza przygoda z Pogorią rozpoczęła się 1 sierpnia 2020. W samo południe po raz pierwszy stanęliśmy na pokładzie żaglowca. Zostaliśmy podzieleni na cztery wachty dowodzone przez oficera wachtowego. Po pierwszym wspólnym posiłku w kambuzie wszyscy udaliśmy się na szkolenie. Uczyliśmy się nazw żagli, lin oraz ich obsługi. Dla wielu z nas foksztaksel, bomkliwer brzmiało jak w języku chińskim ale bardzo szybko zapamiętaliśmy nazwy i położenie wszystkich żagli. Ćwiczyliśmy także wiązanie węzłów i rzucanie cum. Mogliśmy spróbować wspiąć się na reje, co wcale jakby się mogło wydawać nie było łatwym zadaniem. Pomimo ogarniającego nas strachu wszyscy z zapałem i entuzjazmem wspinaliśmy się na reje. Nad naszym bezpieczeństwem czuwali oficerowie i niezastąpiony bosman Henio, który szczegółowo i cierpliwie tłumaczył każdemu jak należy prawidłowo zapinać szelki asekuracyjne. Kolejnego dnia rano, tuż po śniadaniu, porannym apelu i podniesieniu bandery wspólnie z kapitanem Katarzyną Domańską, oficerami i całą załogą opuściliśmy port w Gdyni. Dla większości z nas to pierwszy rejs po morzu.
Służby na statku biegły nieprzerwanie przez 24 godziny na dobę. Wachty zmieniały się co 4 godzin, co sygnalizowały wybijane dzwonem pokładowym "szklanki". Do naszych obowiązków należały pracę bosmańskie, gospodarcze oraz nawigacyjne. Podczas wachty nawigacyjnej każdy z nas miał możliwość np. sterowania statkiem, obserwacji akwenu, notowaniem stanu pogody, śledzeniem radarów czy zaznaczania aktualnej pozycji żaglowca na mapie. Pod czujnym okiem oficera mogliśmy doskonalić nasze umiejętności. Wachta gospodarcza (kambuzowa) polegała na pomocy kucharzowi w przygotowywaniu posiłków, podawanie do stołu, zmywanie naczyń, sprzątanie wnętrza statku. Podczas wachty bosmańskiej pomagaliśmy bosmanowi w utrzymywaniu czystości i porządku na pokładzie.
Podczas rejsu odwiedziliśmy dwa przepiękne porty w Darłówku i Helu. Mieliśmy możliwość zejścia z jachtu i zwiedzania wspaniałych zakątków tych miast. W trakcie żeglowania zdarzyło się, że statek mocno "kołysał się" wśród fal, dlatego niektórych z nas dopadła choroba morska i nasz apetyt nieco się zmniejszył, ale bardzo szybko odzyskiwaliśmy siły i mogliśmy ponownie wrócić do naszych zadań. W naszej pamięci utkwiły przepiękne wschody i zachody słońca oraz gwieździste niebo, które mogliśmy obserwować na pełnym morzu pod pełnymi żaglami. Wieczory wypełnione były wspólnym śpiewaniem szant.
W czasie naszej wyprawy zrozumieliśmy jak ważna jest współpraca w grupie i wzajemne zaufanie. Zdobyliśmy nowe doświadczenia, nawiązaliśmy nowe przyjaźnie, poznaliśmy wielu wspaniałych ludzi, których nigdy nie zapomnimy. Mamy również nadzieję, że to nie był nasz ostatni wspólny rejs i spotkamy się jeszcze na pokładzie Pogorii. Będziemy pilnie ćwiczyć sztukę żeglowania na Gople wraz z naszymi Przyjaciółmi z „Mare Polonorum”.
Foto…[TUTAJ]
Atmosfera klubowej keji
- Szczegóły
W „covidowym sztormie” rozpoczął się tegoroczny żeglarski sezon. Zastanawialiśmy się na keji czy medialna presja nie jest zbyt mocno wywierana, czy wprowadzane środki ostrożności są właściwe? Jak to na każdym pokładzie zdania były podzielone, ale kurs jachtu musi być jeden.
Zaczęły się więc gorączkowe przygotowania stanicy, wózków do wodowania, malowania dna i mnóstwo drobnych remontów, których tak naprawdę nigdy nie uda się dokończyć w całości. Podobna atmosfera panowała w wielu żeglarskich rejsach, jak opisują Aleksander Kaszowski i Zbigniew Urbanyi w książce „Polskie jachty na oceanach”, choć żeglarskie porzekadło głosi – jachty najczęściej ulegają awarii „bo zapałki nie leżały na właściwym miejscu” – wszystko musi być dopracowane.
Podczas wodowania jachtów i pierwszego rejsu wyczuwało się radość z pierwszych tegorocznych halsów, pierwszych manewrów portowych. Jak zwykle ktoś utopił zawleczkę, komuś uciekł fał, gdzieś zapodziały się szekle, ktoś szukał krawata. Wszystko doprawione żeglarskim nastrojem, czasami przemoczonymi sztormiakami, zgrabiałymi z zimna dłońmi, łykiem herbaty z rumem, junga wdrapującymi się na maszt podczas taklowania. I jeszcze ten silnik – czy zapali od pierwszego szarpnięcia?
Wreszcie osiągamy błogi stan wpatrując się wieczorem w zachodzące słońce i bujające się kadłuby jachtów. Nareszcie możemy żeglować…
Strona 2 z 3